Grecja PPG 2014
03.05.2014 dzień dwunasty - powrót
Powrót
Poranna pobudka na wcześniej umówioną szóstą godzinę przebiegła bez żadnych oporów. Zimny prysznic orzeźwiająco zadziałał na nasze organizmy i pozwolił się obudzić do końca. Jari i Dinos jeszcze spali, jak my zaczęliśmy rozbierać i składać wszystkie graty. Zdeptana jak i ugnieciona trawa zdradzała miejsce naszego trzy dniowego pobytu w jednym miejscu. Wkrótce w ruch poszły wszystkie przysmaki jakie nam zostały. Poranna kawa zasiliła kierowców i powoli zbliżaliśmy się do odjazdu. Jeszcze tylko gruntowny przemarsz po trawie, zebranie kiepów i można jechać. Poklepaliśmy się z naszymi gospodarzami, uścisnęliśmy sobie dłonie i kolejna wyprawa powoli dobiegała końca.
O 7:18 wyruszyliśmy w podróż do domu. Podróż mijała spokojnie, o 10-tej wjechaliśmy do Bułgarii i dalej zmierzaliśmy do Serbii. Po 300 km dojechaliśmy do granicy bułgarsko-serbskiej i się zaczęło. Wszystko było fajnie, już byliśmy w Serbii ale znalazł się taki co to chciał zarobić i wymyślił sobie, że mamy zapłacić po 150 euro od przyczepy, inaczej dalej nie pojedziemy. Szybka kalkulacja i jedyna słuszna decyzja, zawracamy do Bułgarii i jedziemy na Rumunię. Trochę nam się wydłużyła droga do domu ale 300 euro nie mieliśmy przewidziane w budżecie. Bułgarię opuściliśmy dopiero o 20-tej a jakość dróg wołała o pomstę do nieba. Karmieni stereotypami z wielką nieufnością jechaliśmy do Rumunii. Już sam wjazd przez Dunaj zrobił na nas piorunujące wrażenie i jak się później okazało, Rumunia po prostu rozkwitła. Węgry przywitały nas szarówką o 4:30, po trzech godzinach byliśmy już w Słowacji. Po kolejnych trzech godzinach w końcu dojechaliśmy do Polski. Ubrani w skąpe stroje byliśmy trochę zniesmaczeni bo 3 stopnie Celsjusza na termometrze zdecydowanie odbiegały od standardów z przed kilkudziesięciu godzin. Jajecznica na boczku była jak spełnienie marzeń w knajpce w Barwinku, którą się zajadało zmęczone towarzystwo. Do Krasnegostawu przyjechaliśmy na 14:30, opaleni, zmęczeni, ale szczęśliwi po przejechaniu 4500 km bez żadnych niemiłych niespodzianek, wypakowaliśmy wszystko do garażu i każdy pojechał w swoją stronę.
Nasza podróż trwała 12 dni 8 godzin i 30 minut, przeliczając na godziny to tylko 296 i pół godziny. Jakby nie patrzeć była to dla nas odskocznia, dla rodzin zmartwienie i obawa o nasze zdrowie, bo będąc na takim urlopie nie myślimy sami, że coś nam się może stać co innego najbliżsi. Ogólnie męska wyprawa udała się. Pierwszy taki wyjazd w tak dużej grupie był dla nas wyzwaniem. Tyle indywidualności i dogadywaliśmy się bez żadnych przeszkód. Samodyscyplina pokazała, że można bez żadnych niesnasek przetrwać w zgodzie. Kolejna wyprawa na pewno coś nas nauczyła i pozwoli w przyszłości jeszcze bardziej zorganizować wypad w nieznane.
Pozdrawiam
Mariusz Dziuba
(Mecenas)