Grecja PPG 2014
23.04.2014 dzień drugi w Grecji
O 7:14 czasu greckiego dojechaliśmy szczęśliwie do Grecji. Zatrzymaliśmy się na pierwszym lepszym postoju i zaczęliśmy coś ustalać. W tegorocznej wyprawie mieliśmy się skupić głównie na północnej części Grecji, dwóch palcach półwyspu Halcydyckiego, Angellohori, Katerini i jakiegoś spontanicznego miejsca jak czasu zostanie. Poranna pogoda krótko mówiąc d…py nie urywała, postanowiliśmy pojechać najbardziej na wschód północnej Grecji i dojechaliśmy prawie do Turcji. Malownicze krajobrazy nie opuszczały nas przez całą Grecję, mogłoby się zdawać, że jadąc po tych pięknych terenach ma się uczucie, że się już to widziało ale to niestety nasz mózg nie wyrabia i ma się wrażenie, że jest dzień świstaka.
Dojechaliśmy do miejscowości Keramoti, skąd kursowały promy na pobliską wyspę. Mieliśmy nieodpartą ochotę tam polecieć i ją oblecieć w około z mapy wychodziło jakieś 60-70 km ale był mały problem a mianowicie nieopodal było duże lotnisko i w oddali widzieliśmy startujące i lądujące samoloty. Nie wychodząc wysoko można byłoby spróbować ale był to nasz pierwszy dzień i za duże ryzyko a na dodatek nie chcieliśmy greckim paralotniarzom niepotrzebne nas…ć w ich gniazdo. Z dużym przekąsem zawinęliśmy do pobliskiego miasteczka i zrobiliśmy atak na suflaki. Z pełnymi brzuchami ponoć lepiej się myśli i szybko w ruch poszła mapa. Nie było się nad czym zastanawiać, obraliśmy kurs na Kasandrę a dokładniej na plażę gdzie ostatni raz lataliśmy w zeszłym roku, do pokonania mieliśmy prawie 200 km. Po trzech godzinach znowu ujrzeliśmy morze ale dojazd do plaży okazał się wyzwaniem. Pogubiliśmy się jak małe dzieci a na dodatek jeszcze zdążyliśmy się rozłączyć i tak każdy na własną rękę dotarł na plażę i to z dwóch różnych stron. Kojący szum fal i lekki wiaterek przypomniał nam, że już jesteśmy na miejscu. Jak harcerze szybko i zwinnie rozstawiliśmy obóz. Dwa równolegle ustawione samochody z przyczepami z odpowiednią przestrzenią między nimi szybko zostały połączone plandekami i zrobiło się jak w cyrku J. Namioty rozstawione, stoliki z fotelami również i przyszedł czas na napędy. Każdy zajął się swoim „kuniem” , żeby po chwili usłyszeć ryk naszych „motopomp”. Kto nie mógł wytrzymać to po chwili startował i latał ale nie trwało to zbyt długo z uwagi na kończący się dzień. Do szczęścia brakowało nam tylko wrzucić coś do brzusia, popić chmielową zupą i czekać na nowy dzień.
Pozdrawiam
Mariusz Dziuba (Mecenas)
wraz z całą ekipą.